Komentarze: 3
No tak, nie ma to jak tygodniowy odpoczynek od kompa... =/ Tak to jest jak sie zasmieca swoje okno na swiat jakimis syfami, bzdetami i wirusami, ale mniejsza o to... Miniony tydzien nalezal do tych barwiejszych - w koncu mecz na hali wypad do lasu, osiemnastka, zawirusowanie kompa, 2 jazdy w ramach mojego "starania sie o driving licence", luzne lekcje, konkurs z angola no i... pogrzeb... No niestety, "na szczescie" nie w mojej rodzinie [puk puk]... Wlasnie dzisiaj "cala" klasa pozegnalismy tate naszej kolezanki z klasy... =/
Jak juz wspomialem - ten tydzien dostarczyl mi wielu wrazen, wiec jesli jestescie ciekawi, co wyprawialem na 18 moich kolezanek, lub jak sobie jezdzilem po Lesznie, to zapraszam do lektury, a jesli nie, to wpiszcie adres jakiejs waszej ulubionej strony www, lub wlaczcie sobie interesujaca gierke.
Piatek - ostatni dzien Polski poza UE - no co ja moglem robic w piatek, jak nie grac na hali. Tyle, ze ten mecz raczej mi nie wyszedl i nie bede sie na ten temat rozpisywac, po prostu 2:2 ze staruchami z Jemielna - sami sobie dopowiedzcie reszte. Tego dnia nie poszedlem - jak co kazdy piatek - pic, bo nazajutrz, juz w UE mialem jechac z rana do Leszna - jazda jak jazda, ale koles - moj instruktor, co raz bardziej mnie denerwuje. Fakt, nie rozpieszczam go moimi wyczynami na drodze, ale niektore uwagi mogl zachowac dla siebie, aczkolwiek niektore nasze rozmowy sa nader interesujace:
- No to co, dzis juz jezdzimy po drogach Europy! - zagadalem slyszac jak jakis polityk w radiu mowi o "zaletach" naszego przystapienia...
- Ano jezdzimy... - odburknal mr. Polocki - instruktor
Ale szczerze mowiac to lzej jezdzilo mi sie po "obcym" Lesznie niz po rodzinnej, na wskros znanej Gorze, no ale coz... Z poczatku lekki stresik, na liczniku 50 km/h, podczas gdy dozwolone bylo 90 km/h, ale spoko... Za to wracajac do Gory, gdy bylo ograniczenie predkosci do 40, ja jechalem [swiadomie !!!] ponad 60hm/h. I tu az prosi sie fragment rozmowy:
-... a wiesz, ze od Glinki [przyp. taka miejscowosc podgorowska] do tego momentu obowiazuje max. v= 40 km/h ?? - pierdnal facet
- Wiem, ale jakos samochod wolno jedzie... - odpiernalem bez wahania
- No to bedizesz placil...
- No i luz ! - wyjechalem
Zeby juz zakonczyc temat moich "jazd" to powiem ze dzisiaj, w czwartek, mialem plac - tzn., ze jeszdzilme po palcu cwiczac cofanie, parkowanie dupa i przodem... Mowiac delikatnie, chcialbym o tym jak najszybciej zapomniec, bo nie poslzo mi najlepiej, a moj szefo powiedzial mi, ze bede mal problem ze zdaniem egzaminu, wiec spoko... Mniejsza z tym - konec tematu "samochod i ja"!!
W sobote moje kolezanki z klasy - Zuza i Karolina, ogranizaowaly 18-stke, na ktora azprosily i mnie, oh... =] Juz podczas przedbiegow, razem z dwona kumpalmi idac sobie ulicami miasta, gulnelismy se kubeczek "czegos mocniejszego" - spirytusku z czyms tam... Milo bylo, a impra dopiero miala sie rozpaczac... =] Cala uroczystosc zaczela sie o 19.00... Formalne "100 lat", szampan, zyczenia, i... no i zaczela sie masakra... Kumple polewali z taka predkoscia, ze z poczatku mialem falstart i zrezygnowalem z kilku kolejek... =] Ale potem juz wstyd bylo rezygnowac i wszysylo szlo rowniutko... Kilka kielonkow juz nie pamietam czego, potem potanczyc z laskami, znowu kilka kielonow i znowu tanczyc, i znowu... i znowu... az w koncu wyladowalem na dworze, bo musialem odetchnac... Pozniej zaliczylem toalete, kuchnie, a pozniej stol na hali... Dla mnie impreza zakonczyla sie o 12.00 - 12.30 po 12- 13 kielonkach... :D Nie wytrzymalem tempa i musailem odpaczac, czyli po prostu kimnac... :D Jak sie obudzilem, to impra juz dogasala, bo widzialem... [uwaga] rodzicow sprzatajacych!!! Malo tego, kumpel polewa i juz mielismy zalyczyc, kiedy obok nas przechodzili rodzice solenizantek, a my - jakby nie patrzec dorosli, nie patrz na nich lyknelismy i luzno bylo :D Pozniej potanczylem z mama Zuchy, z kolezankmia z kalsy i nie tylko i w ogole bylo zajebiscie, tylkmo zebym nie zaliczyl tego masakrycznego zgonu... ehh, ale jak sluchalem po imprezie, co robili moi kumple, to ze mna wcalenie bylo tak zle, ale fakt - co nieco po sobie pozostawilem w Mleczarni - bo wlasnie tam odbywala sie osmiemastka... :D To byloby na tyle tych fanaberii osiemnastkowych, no coz, byle wiecej takich imprez !! ;] Szkoda tylko, ze w niedziele nie bylo tak fajnie... Kac mnie zameczyl, zaladek polegl, juz balem sie, ze dostalem jakiegos zatrucia pokarmowego, bo nie bylo ze mna zaciekawie, glowa tka napieprzala, ze prawie nie moglem chodzic, dobrze, ze starzy wybyli w sobote na caly dlugi weekend do babci!! Mialem wolna reke, chate, tylko szkdoa, ze komp mi sie zrypal tego samego dnia i brat caly czas sei ze mnie smial, ciekawe czemu...?? =/
Dzieki Bogu w poniedzialek juz chodzilem normalnie, glowa tak nie pulsowala i nawert moglem isc pograc w noge, ale nie pogralem za dlugo, w koncu to swieto bylo i trza bylo isc "do kosciola"... =] Bueheh - spacer byl hmmm... udany i taki powiedzmy "romantyczny" - no ciekawie bylo, kark mnie nie na pewno nie swiedzial i nawet przyjmnie sie poczulem w niektorych momentach... I gdyby nie ci grrrr... rowerzysci, to byloby gut... =]
No i szara rzeczywistosc - wtorek... No prawie zdechlem w szkole ze zmeczenia i niewyspania... Ale i tak tego dnia mialo byc ciekawie... Ano ciekawie, bo w kinie... :] Razem z przyjaciolka poszedlem na "Pasje" - nizebyt romantyczny film jak na wtorkowy wieczor, no coz, film byl hmmm.... I tu jest problem, bo akurat ja mam mieszane uczucie po obejrzniu obrazu Gibsona... Nie wiem, po co tyle okrucienstwa bylo pokazane... Gibson ukazal to, co pokazywali juz kiedys inni rezyserzy w podobnym filmach obrazujacych zycie Chrystusa, tyle tylko, ze Australijczyk zrobil to z wiekszym rozmachem... Nie mowie oczywsice, ze film nie zrobil na mnie zadnego wrazenia, bo zrobil i to ogromne, ale... hmm, dziwnie sie czulem jak zobaczylem ten film... Heh, nawet nasuwa sie ironiczne porownanie tego filmu do wyciskaczy lez, heh, bo, przyznam sie, malo brakowalo, a mi rowniez polecialaby lezka... Mianowicie, scena upadku Chrystusa na oczach matki tak mnie ruszyla, ze... cos sie ruszylo w srodku, to bylo niesamowite, po prostu takie... takie dziwne... Ale film naprawde jest wart obejrzenia, mimo tych litrow krwi i w ogole... Po prostu nie zaluje, ze zobaczylem ten film!
No i na koniec szkola - lekcje mamy luzne i jest tak spoko, ze az chce sie chodic do szkoly... =] W srode trzy godziny z rzedu siedzialem na dworze, bo nie mialem lekcji - to jest szkola! =]] A w srode mialem tez konkurs z angola, o ktorym dowiedzialem sie, fakt - poltora tygodnia temu, ale o tym, ze pisze go akurat w srode, zostalem poinformowany tego samego dnia i to calkiem przypadkiem... =] Konkurs jak konkurs - spoko, nawet sie nie wysilalem i napisalem poprawnie, tylko poprawnie bo to byla juz moja 9 godzina lekcyjna.... wiec mialem troche dosyc. Test byl hmm... prosciutki - przynajmnije czesc reading i grammar, bo listening to... To jest w ogole moja najslabsza strona jesli chodzi o ten jezyk, wiec ta czesc olalem i nawet nie staraelm sie wsluchac w text, bo i tak bym nic nie zrozumial... :D Natomiast ta czesc druga to lekko poszla, pewnie porobilem mase glupich bledow i wogole, ale nawet sie tym nie przejmuje, bo nie ma czym! =] No i to byloby na tyle mojego pisania, nie bylo mnie troche na blogowisku, wiec musialem se odbic dluga notka, ktora zreszta koncze w tym momencie. I tak czesc z Was olala mnie i nie czytala tego do koncza, bo kogo interesuja moje pierdoly?? ;] Wiec jest luzno, jutro apel z okazji III Maja i znowu w garniak... =/ C'ya everybody, goodbye, ja ide sie polzyc bo cos znowu mnie lapie, wiec ciau !! Narka ---> =*